Mało kto wie, że popularna w Polsce nazwa natrysku – prysznic – wzięła się od Vincenta Priessnitza. Kto to był i co ma wspólnego z rozwojem osobistym, nieszczęściem i karierą?
O Priessnitzu pisałem już jakiś czas temu na blogu, przy okazji wpisu o Jesenikach, teraz tylko krótko przypomnę. Urodził się w miejscowości, która obecnie nosi nazwę Lazně Jeseník i jest popularnym czeskim uzdrowiskiem. Przed 200 laty była to biedna wieś położona gdzieś na rubieżach cesarstwa austriackiego.
Priessnitz nie ukończył żadnych szkół, gdyż jako młody chłopak musiał zająć się gospodarstwem. Mając lat 16 lub 17 uległ ciężkiemu wypadkowi, wpadając pod koła wozu konnego. Jedyne co potrafił zrobić wezwany do rannego lekarz, to poinformować, że chłopak zostanie na zawsze kaleką, oczywiście, jeżeli przeżyje. Vincent się nie poddał. Podpatrzył kiedyś sarnę, która wyleczyła swoją ranę, mocząc ją w zimnej wodzie górskiego potoku. Priessnitz podobną metodę zastosował wobec siebie. Po roku wyzdrowiał.
Wkrótce zabiegi sprowadzające się do hartowania w zimnej wodzie, dużej dawki ruchu na świeżym powietrzu, oraz prostej diety, połączonej z piciem czystej wody, przyniosły Priessnitzowi sławę „wodnego doktora”. Stał się człowiekiem bogatym, jego uzdrowisko odwiedzali możni ówczesnego świata (Tołstoj, Gogol, Zygmunt Krasiński), a cesarz uhonorował go najwyższym odznaczeniem państwowym przyznawanym w tamtych czasach cywilom.
Czytając biografię Priessnitaz nasuwają się różne wnioski. Szkoła nie zawsze jest potrzebna do osiągnięcia niebywałego sukcesu, lekarze potrafią śmiertelnie się mylić, a kariera „od pucybuta do milionera” możliwa jest nie tylko w Ameryce. Mnie zafascynował jednak moment, który zadecydował o karierze Vincenta lub jej braku. Był nim nieomal śmiertelny wypadek. Bez tego wydarzenia Priessnitz dokonałby żywota jako jeden z wielu, nikomu nieznanych biednych chłopów. Oczywiście, samo nieszczęście, w ramach zadośćuczynienia, nie ściągnęło automatycznie na Vincenta sławy i bogactwa. Zadecydowało o tym podejście do wypadku.
Każdorazowo, gdy zaczynam się zamartwiać, gdy czuję przeciwieństwo losu, przypominam sobie nastoletniego Vincenta Priessnitza. I zadaję sobie pytanie, jak ja mogę wykorzystać moje prywatne „nieszczęście” w celu stania się sławnym szczęśliwym i bogatym. Jakie działania zaproponowałby mi Vincent Priessnitz?
Czy kiedykolwiek w ten sposób próbowaliście podchodzić do tzw. pecha, nieszczęść, przeciwności losu? Zastanówcie się, czy coś, co w przeszłości nazwaliście nieszczęściem, w efekcie nie przyniosło zmian, z których jesteście dumni? Jeżeli tak, to koniecznie podzielcie się ze mną informacją w komentarzach.
A swoją drogą zimny prysznic rzeczywiście wzmacnia odporność, przetestowałem 🙂
Zimny prysznic na przemian z ciepłym poprawia też koloryt skóry, to taka wskazówka dla Pań :). Ze zmianą sposobu patrzenia na trudności jest tak, że faktycznie jest to działanie niezwykle pożądane i pomocne, jednak tkwi w tym cała trudność jego wykonania.
Faktycznie tak jest i oczywiście dużo zależy od naszego podejścia do owego nieszczęścia. W moim życiu było podobnie. Dziś mogę powiedzieć, że dzieki temu co się wydarzyło jestem w innym miejscu, mam nową ogromną pasję i chcę ją rozwijać.
Pozdrawiam
Właśnie, ale widocznie jesteś osobą, która na niepowodzeniach się uczy i nie przyjmujesz roli ofiary. Jak czytam wpisy na Twoim blogu, to zauważam, że starasz się znaleźć tę pozytywną stronę życia 🙂 Pozdrawiam również.
Czytałem zasię że Preissnitz cokolwiek podkolorował swój wypadek JUŻ zajmując się wodolecznictwem, które wtedy akutat stawało się szalenie modne.
Zdecydowanie szkoła UTRUDNIA zrobienie niekonwencjonalnej kariery, czyli pomaga w byciu urzędnikiem lub … nauczycielem, ale utrudnia zrobienie dużych pieniędzy np. poprzez innowacyjne rozwiązania, czy kreację całkiem nowych rodzajów biznesu.
Prywatne nieszczęście?
Czy ja wiem? Ani kariery nie zrobiłem, ani pieniędzy … to!pewnie żadne nieszczęście mnie nie spotkało 😉
Ale tak patrząc z boku, wydaje mi się, że jesteś zadowolony ze swojego życia, więc po co ci kariera czy jakieś duże pieniądze. I dobrze, że żadne duże nieszczęście cię nie spotkało 🙂
A to już całkiem inna historia 😉
Nie słyszałam tej historii. A szkoda, bo faktycznie może zmotywować do działania. Często nasz los, jakiś przypadek, zmienia tory po których idziemy. Choć pewno nie mamy tego świadomości. Dobry pomysł, żeby szukać plusów w tym co złego nam się przydarzyło. Ktoś już kiedyś powiedział: nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło. Uczmy się z własnych (i cudzych doświadczeń)
To jest trochę tak, że nie wydarzenie (nawet to przykre) jest najważniejsze, ale nasza reakcja na nie…